sobota, 27 października 2012

Rozdział jedenasty

Życie przeważnie kręci się koło jednego wydarzenia, prawda? Każdy ma inne priorytety w życiu. Jednemu mogą się one podobać innemu nie. Zatem, czy w życiu chodzi o dążenie do jakiegoś obranego celu, czy życie chwilą? Ludzie powtarzają: Liczy się to, co jest teraz, nie myśl o przyszłości. Ale czy jest do dobre? Nie myśląc o konsekwencjach popełnia się bardzo dużo błędów, które później mogą mieć wpływ na nasza przyszłość, o którą mamy się nie martwić. Każdy był kiedyś młody i robił, co mu się żywnie podobało. Miał do tego prawo, oczywiście. Ale kiedyś trzeba dorosnąć i powiedzieć stop. Trzeba wziąć życie w swoje ręce i podjąć decyzje o swoich dalszych losach. Trzeba pójść na takie studia, aby zapewniły nam one dobre wykształcenie, co wiąże się z dobrze opłacalną pracą, założyć rodzinę, do czego niezbędna jest druga połówka. Nieodwzajemniona miłość jest naprawdę trudna. Kochasz kogoś, a ten ktoś zakochany jest w kimś zupełnie innym. Chore, prawda? Starasz się za wszelką cenę zdobyć jej względy, jednak ona i tak nie zwraca na ciebie uwagi. Gdy w końcu ci się to udaje, masz wrażenie, że jesteś najszczęśliwszą sobą na świecie. Wtedy pojawia się problem. Wydarza się coś, czego za żadne skarby nie chciałbyś przeżyć, a jednak. Kiedy masz wrażenie, że całe życie wali ci się na głowę, szukasz oparcia w swojej drugiej połówce, a ona wypina się na ciebie. Zostajesz sam. Sam jak palec. W najgorszych chwilach twojego życia, osoba, którą darzyłeś tak ogromnym uczuciem zostawiła cię na lodzie. I co dalej? Pokazać jej, że wcale cię to nie rusza i, że wszystko jest w porządku, czy przestać tłumić swoje emocje i wyrzuć z siebie wszystko, co leży na sercu. Ale czy kogoś obchodzi to, że aktualnie przeżywasz swój własny, wewnętrzny dramat? Każdy ma własne cele w życiu i nie obchodzą go uczucia innych. Tak i tutaj pojawia się kolejny problem. Nie masz osoby, której mógłbyś opowiedzieć wszystko i wypłakać się w ramię. Teoretycznie jest taka osoba, ale czy w praktyce? Teraz masz już stu procentową pewność, że jesteś sam i nie ma wkoło ciebie nikogo.
- Justin, wstawaj – do uszu chłopaka dobiegł głos przyjaciela. – Musimy jechać. – Brunet otworzył z niechęcią oczy, po czym przetarł je i wsparł się na łokciach. Mimo, iż rolety w oknach nie były zasłonięte, w pokoju panował półmrok, a za oknem na niebie widoczne były gwiazdy. Nadal była noc, wiec musiało wydarzyć się coś, że Ryan miał czelność budzić go o tej porze.
- Co jest? – Powiedział zachrypniętym głosem, przeczesując głosy ręką. Ryan przeszedł się parę razy po pokoju, oddychając głęboko. Wytarł ręce w dresowe spodnie, które niesfornie zsuwały mu się z bioder, po czym podszedł do okna i oparł dłonie o parapet.
- Dzwonili ze szpitala – zaczął niepewnie. Był wściekły, że to właśnie on musiał przekazać Justinowi tą wiadomość. – Z twoją mamą jest gorzej. – Rzucił prędko, po czym obrócił się twarzą do leżącego nadal na dostawce przyjaciela. Minęła chwila, aż do Kanadyjczyka dotarły słowa blondyna. Zerwał się na równie nogi i w pośpiechu zaczął ubierać buty leżące obok łóżka.
- Jedziemy – oznajmił, po czym szybko zbiegł na dół. W korytarzu stała pani Butler. Ubrana była w granatowy płaszcz oraz ciepłe buty. W lewej ręce trzymała torebkę, a w prawej kluczyki od auta. Chłopak wziął klucze, po czym bez słowa wyszedł przed dom. Nie oglądał się, jednak czuł obecność przyjaciela i jego matki.
Wsiedli do auta i z piskiem opon opuścili posesję Butlerów. Droga do szpitala minęła w krępującej ciszy. Nikt nie miał odwagi jej przerwać. Każdy pochłonięty był własnymi myślami. Oczy Justina przepełnione były łzami. Miał wrażenie, że za chwilę coś w nim pęknie i nie zdoła racjonalnie myśleć.
Na przednim siedzeniu pasażera siedziała Lauren. Chwyciła chłopaka za prawą rękę, po czym spojrzała na niego dużymi, ciemnymi oczyma. Mimo, że na jej twarzy malował się uśmiech, w oczach widać było ból, który przepełniał ją od środka. Wiedział, że mimo tego nie widać, cała ta sytuacja wyniszcza ją od środka.
Nie minęło piętnaście minut, a czarny Sedan zaparkował na szpitalnym parkingu. Justin trzaśnięciem zamknął drzwi kierowcy, po czym przyciskiem na pilocie zamknął auto. Na dworze nadal panowała ciemność. Zalewnie w kilku szpitalnych pokojach świeciło się światło, jednym z nich był pokój Pattie.
Nadal w krępującej ciszy, cała trójka wjechała widną na czwarte piętro. Przechodząc przez duże wejściowe drzwi wzrok Justina przykuł niebieski napis „Oddział Intensywnej Opieki Medycznej”. Podchodząc do recepcji, Justin podał Lauren kluczyki od auta i wydusił bezgłośne „dziękuję”, na co tamta odpowiedziała szczerym uśmiechem.
- My do Pattie Bieber – powiedziała swoim melodyjnym głosem pani Butler. Kobieta siedząca za ladą uniosła wzrok, po czym zdjęła okulary z nosa.
- Poproszę lekarza – rzuciła prędko, po czym zniknęła za białymi drzwiami. Justin wziął głęboki wdech, spodziewał się najgorszego.
Po chwili z pomieszczenia, do którego skierowała się pani z recepcji wyszła kobieta w biały kitlu. Ta sama, która przekazała Bieberowi niezbyt dobrze wiadomości. Uśmiechnęła się szeroko, po czym podeszła Justina, Ryana i pani Butler.
- Witam serdecznie – oznajmiła chłodnym, bez wyrazu głosem. Justin czuł, że zaraz coś rozsadzi go od środka. Emocje, jakie nim targały były nie do opisania.
- Dostaliśmy telefon, co się dzieje? – Głos zabrała Lauren. Wiedziała, że będzie to trudne zadanie dla Justina, więc postanowiła go wyręczyć. Lekarka spojrzała niebieskimi oczami na brunetkę, po czym złapała ją pod ramię.
- Pattie miała kolejny atak. Obawiam się, że zostało jej niewiele czasu – powiedziała przenosząc wzrok na Kanadyjczyka. Miała nadzieję, że nie usłyszał on tego, co chciała przekazać Lauren.
- Niewiele to znaczy ile? – Uniósł nie Bieber. Nienawidził lekarzy. Owijali oni w bawełnę. Dlaczego nie mogli powiedzieć prosto z mostu, że umiera?
Lekarka nabrała powietrze w płuca, po czym zrobiła kilka kroków w stronę bruneta.
- Prosiła, aby ją odłączyć od respiratora. Nie chce się dłużej męczyć. – Oznajmiła szybko, po czym spuściła wzrok na sterylną podłogę. Justin uniósł oczy na sufit i policzył w myślach do dziesięciu. Nie chciał wybuchnąć.
- Mogę do niej wejść? – Zapytał łagodnie, na co brunetka pokiwała głową na tak.
Bieber bez zastanowienia ruszył w kierunku pomieszczenia, w którym leżała jego matka. Stanął w progu i rozejrzał się uważnie. Na łóżku leżała Pattie. Jej twarz była blada. Jeszcze bledsza niż dnia, w którym pierwszy raz ją zobaczył. Wydawać by się mogło, że wszystkie aparatury, do których była podłączona pracowały tak intensywnie i głośno, że zagłuszały własne myśli chłopaka. Widok, jaki zobaczył był najgorszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widział. Chyba nikt, nie chciał zobaczyć swojej matki, nie ważne, co do niej czuł, skazaną na śmierć w męczarniach.
Poczuł na swoim ramieniu ciepłą dłoń. Nie obracając się, doszedł do wniosku, że jest to dłoń Lauren. Nie mylił się. Poczuł tą energię i nadzieję, jaka od niej bucha. Chciał trzymać emocje na wodzy, tak jak ona.
Zrobił krok w głąb pokoju. Przysiadł na krześle przy metalowym łóżku i wbił wzrok w widok na oknem. Nadal panowała noc i jak na razie nic nie zapowiadało się, aby wzeszło słońce. Właśnie uświadomił sobie, mimo, że nie raz obrażał ją w towarzystwie znajomych i przybierał maskę zbuntowanego dziecka, nienawidzącego swojej matki, tak naprawdę kocha ją i jakby mógł oddałby za nią właśnie życie. Niestety. Jest to niemożliwe. Lekarze zapewniali go, że nie ma żadnej opcji na przeszczep, ponieważ rak zainfekował zbyt wiele narządów.
Pojedyncza łza spłynęła po policzku bruneta. Poczuł, jak czyjaś chłodna dłoń ociera kroplę z jego policzka. Przeniósł wzrok na matkę. Leżała ona z nieznacznym uśmiechem na twarzy. Chłopak z wielkim trudem odwzajemnił gest.
- Kocham cię – powiedziała słabym głosem Pattie. Po tych słowach Justin zalał się łzami. Nie wiedział, że te dwa słowa wypowiedziane w takiej chwili mogą tyle znaczyć.
- Ja ciebie również – odpowiedział przez łzy. To zdanie było czystą prawdą wyciągniętą z jego serca. Nie ma na świecie osoby, która by znaczyła dla niego więcej niż mama.
Wtem po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk. Ten dźwięk oznaczał najgorsze. Pisk był wręcz niedoniesienia. Po chwili do pomieszczenia wparowali lekarze i poprosili, aby cała trójka opuściła pokój. Wszyscy posłusznie wyszli na korytarz. Justin stał przy drzwiach i przez małe okienko wpatrywał się w czynności, jakie wypełniali specjaliści. W filmach, takie sceny przeważnie kończyły się śmiercią. Justin miał świadomość, że to już koniec.
Kolor twarzy Kanadyjczyka przyjął ścienną biel. Bez nawet najmniejszego cienia emocji usiadł obok Ryana na jednej z kanap w poczekalni i wbił wzrok w podłogę. Przez jego głowę przelatywało milion myśli. Nie wiedział, które z nich puścić mimo uszu, a które zachować w pamięci na zawsze. Tym razem nie potrafił dokonać selekcji. Wszystko, o czym myślał zostawiało wewnętrzne blizny, które nigdy się nie zagoją.
Mijały minuty, a z pokoju nadal nikt nie wychodził. Ryan zmieniał pozycję już po kilka razy. Lauren spacerowała wzdłuż korytarza i nuciła jakąś piosenkę pod nosem. Za to Justin siedział w bezruchu. Zastanawiał go tylko fakt, czy wszystko to, czego nauczyła go Pattie przyda mu się w życiu. Teraz, gdy nie ma już nikogo obok siebie musi dać sobie radę sam. Musi dorosnąć i podejmować odpowiednie decyzje jak dorosły. Tego wymaga od niego życie. Czy podoła temu wszystkiemu? Bez niczyjej pomocy, może być trudno.
Po około godzinie od wyrzucenia rodziny, z pokoju wyszła kobieta. Jej mina wskazywała na najgorsze. Zdjęła białe rękawiczki z dłoni, po czym wsadziła je do kieszeni kitla. Podeszła do Justina i wzięła głęboki wdech.
- Ty jesteś synem pani Bieber, tak? – Zapytała zbijając wzrok w czekoladowe tęczówki chłopaka. Brunet kiwną głową na tak i wyczekiwał kontynuacji wypowiedzi brunetki. – Przykro mi, ale nie dało nam się jej uratować. – Oznajmiła krótko, po czym poklepała chłopaka po ramieniu i zniknęła za białymi drzwiami.
Chłopak stał jak wryty. Za sobą usłyszał ciche jęknięcie Lauren oraz tupnięcie nogą Ryana. Reakcja na wieść każdego z nich była inna. Justin nie poczuł nic. W pewien sposób przygotował się już na to wszystko. Wiedział, że prędzej czy później to się wydarzy. Szkoda, że stało się to tak szybko.
W oku zakręciła mu się łza. Chłopak osunął się po ścianie i przyciągnąć kolana do klatki piersiowej. Schował twarz w dłoniach i wybuchnął bezgłośnym płaczem. Właśnie odeszła jego matka. Kobieta, która w go wychowała. Nauczyła go pierwszych kroków, słów. Nauczyła go samodzielnie jeść, pisać oraz czytać. To ona razem z nim przeżywała pierwszą jedynkę z matematyki, pierwszy zawód miłosny, pierwsze potknięcia życiowe. To ona za każdym razem przychodziła do niego i szeptała mu do ucha, że jest silny i nie ważne, co by się działo ma się nie poddawać. To właśnie ona wydeptała mu wszystkie ścieżki w życiu, a ona tylko podążał za nią. Teraz miało zabraknąć najważniejszej osoby w jego życiu? Jest to nierealne. Niemożliwe. Ból, jaki wypełniał jego serce był niepojęty. Chciał w tym momencie przytulić tą kruchą brunetkę do siebie i powiedzieć jej, jaka jest dla niego ważna, jak wiele jej zawdzięcza, jak bardzo ją kocha. Chciał podziękować jej za wszystko, że tak dobrze go wychowała, mimo, iż on nie raz obrażał ją i wyzywał, ona nadal życia w przekonaniu, że go kocha. Przede wszystkim, chciał podziękować jej, że walczyła do samego końca i nie poddała się. Że ostatkiem sił uśmiechnęła się do niego i wyznała mu miłość. Było to dla niego naprawdę ważne. Jednak jest już za późno. Nie zobaczy jej więcej, nie przytuli, nie dotknie, nie usłyszy jej melodyjnego głosu, nie zobaczy pięknej twarzy. Najgorsza chwila w jego życiu właśnie nastała.
- Panie Bieber – usłyszał Justin. Z niechęcią otarł łzy i podniósł wzrok na stojącą przed nim blondynkę. Była to pielęgniarka. W ręku trzymała szary karton. – To osobiste rzeczy pana matki. Poproszono mnie o przekazanie je panu. – Powiedziała dziewczyna, po czym odłożyła na stolik przedmiot i odeszła.
Minęło trochę czasu, zanim Justin zebrał się w sobie i zajrzał do kartonu. Przysiadł na kanapie, a obok siebie postawił przyniesioną przez dziewczynę rzecz. Znajdowały się tam ciuchy, portfel z dokumentami, czarny notes, klucze, telefon oraz biała koperta z jego imieniem. Chłopak trzęsącymi się dłońmi ujął przedmiot i obejrzał go dokładnie. Po chwili odgiął tylnią część i wyciągnął ze środka białą kartkę. Wiedział, od kogo ten list. Mimo, iż pismo nie było już takie samo, wiedział, że napisała go Pattie.

Drogi Justinie
Kiedy będziesz czytał ten list mnie już na świecie nie będzie. Bóg zabrał mnie do siebie, bo być może tam jestem mu bardziej potrzebna. Pisze do ciebie, ponieważ tak wiele chce ci przekazać, jednak brakuje mi sił. Choroba, która opanowała moje ciało wyniszcza mnie z każdym dniem. Dziękuję ci bardzo, że jesteś przy mnie, mimo, że nie taka była moja wola. Wiem, że o wiele łatwiej by ci było gdybyś dowiedział się już po fakcie, jednak jak widzisz wyszło inaczej. Nawet nie wyobrażasz sobie, jakim ogromnym uczuciem cię darzę. Mam nadzieję, że i ty tak samo pokochasz swoje dzieci.
Jak pewnie wiesz, nie do końca byłam lojalna wobec ciebie. Nie zawsze mówiłam ci prawdę, mimo, że wymagałam tego od ciebie. Bardzo tego żałuję. Jedną z tych spraw był niedawny romans z twoim ojcem. Nie chciałam, żeby tak wyszło, ale jak widzisz stało się. Nie pociesza mnie fakt, że dowiedziałeś się tego w taki przykry sposób, chciałam abyś uniknął konfrontacji z prawdą. Tak by było najlepiej, jednak nie mogliśmy okłamywać cię w nieskończoność. Te kilka słów, jakie tu napisałam wymagały ode mnie nie lada wysiłku, jednak chciałam, abyś wysłuchał również moich wyjaśnień. Wstyd, jaki mnie ogarnia nie pozwala mi przekazać ci jeszcze jednej, jakże ważnej sprawy, dlatego proszę cię sięgnij po mój pamiętnik. Znajdziesz go w kartonie, który przekaże ci ktoś w szpitalu.
Naprawdę cię kocham i życzę ci, aby wiodło ci się w życiu jak najlepiej. Jesteś wspaniałym mężczyzną, który wiele w życiu osiągnie. Jestem tego pewna.
Mama
Justin otarł pojedynczą łzę wierzchem dłoni, po czym bez słowa ujął w dłonie karton i wyszedł. W szpitalu panowała taka, że idąc do uszu chłopaka docierał odgłos jego własnych kroków. Światło lamp było bardzo jasne, co raziło przekrwione oczy Kanadyjczyka. Poczuł czyjąś obecność. Obrócił się za siebie, jednak nikogo nie zobaczył. Nadal kierując się w stronę wyjścia, poczuł delikatny podmuch wiatr. Coś takiego nie mogło się wydarzyć, przecież znajdował się w zamkniętym pomieszczeniu. Nieprzyjemne ciarki przeszyły jego ciało.
- Justin – usłyszał prawie niesłyszalny szept. Odwrócił się z przerażeniem w oczach. Pusty korytarz, więc wiał grozą.
- Świrujesz – pomyślał, po czym przyśpieszył kroku. Miał prawie stu procentową pewność, że to, co słyszał to było przesłyszenie. Zaledwie kilka godzin snu robi swoje.
Fala chłodnego powietrza uderzyła w skromnie ubrane ciało chłopaka. Słońce pomału wschodziło, co oznaczało, że zbliża się wczesny poranek. Chłopak odnalazł wzrokiem swoje czarne Camaro, po czym wsiadł na siedzenie kierowcy, wcześniej otwierając zamki przyciskiem na pilocie. Justin ułożył dłonie na kierownicy, po czym schował w nich twarz. Nie mógł uwierzyć, że będzie mu tak ciężko.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz