Życie przeważnie kręci się koło jednego wydarzenia,
prawda? Każdy ma inne priorytety w życiu. Jednemu mogą się one podobać innemu
nie. Zatem, czy w życiu chodzi o dążenie do jakiegoś obranego celu, czy życie
chwilą? Ludzie powtarzają: Liczy się to, co jest teraz, nie myśl o przyszłości.
Ale czy jest do dobre? Nie myśląc o konsekwencjach popełnia się bardzo dużo
błędów, które później mogą mieć wpływ na nasza przyszłość, o którą mamy się nie
martwić. Każdy był kiedyś młody i robił, co mu się żywnie podobało. Miał do
tego prawo, oczywiście. Ale kiedyś trzeba dorosnąć i powiedzieć stop. Trzeba
wziąć życie w swoje ręce i podjąć decyzje o swoich dalszych losach. Trzeba
pójść na takie studia, aby zapewniły nam one dobre wykształcenie, co wiąże się
z dobrze opłacalną pracą, założyć rodzinę, do czego niezbędna jest druga
połówka. Nieodwzajemniona miłość jest naprawdę trudna. Kochasz kogoś, a ten
ktoś zakochany jest w kimś zupełnie innym. Chore, prawda? Starasz się za
wszelką cenę zdobyć jej względy, jednak ona i tak nie zwraca na ciebie uwagi.
Gdy w końcu ci się to udaje, masz wrażenie, że jesteś najszczęśliwszą sobą na
świecie. Wtedy pojawia się problem. Wydarza się coś, czego za żadne skarby nie
chciałbyś przeżyć, a jednak. Kiedy masz wrażenie, że całe życie wali ci się na
głowę, szukasz oparcia w swojej drugiej połówce, a ona wypina się na ciebie.
Zostajesz sam. Sam jak palec. W najgorszych chwilach twojego życia, osoba,
którą darzyłeś tak ogromnym uczuciem zostawiła cię na lodzie. I co dalej?
Pokazać jej, że wcale cię to nie rusza i, że wszystko jest w porządku, czy
przestać tłumić swoje emocje i wyrzuć z siebie wszystko, co leży na sercu. Ale
czy kogoś obchodzi to, że aktualnie przeżywasz swój własny, wewnętrzny dramat?
Każdy ma własne cele w życiu i nie obchodzą go uczucia innych. Tak i tutaj
pojawia się kolejny problem. Nie masz osoby, której mógłbyś opowiedzieć
wszystko i wypłakać się w ramię. Teoretycznie jest taka osoba, ale czy w
praktyce? Teraz masz już stu procentową pewność, że jesteś sam i nie ma wkoło
ciebie nikogo.
- Justin, wstawaj – do uszu chłopaka dobiegł głos
przyjaciela. – Musimy jechać. – Brunet otworzył z niechęcią oczy, po czym
przetarł je i wsparł się na łokciach. Mimo, iż rolety w oknach nie były
zasłonięte, w pokoju panował półmrok, a za oknem na niebie widoczne były
gwiazdy. Nadal była noc, wiec musiało wydarzyć się coś, że Ryan miał czelność
budzić go o tej porze.
- Co jest? – Powiedział zachrypniętym głosem,
przeczesując głosy ręką. Ryan przeszedł się parę razy po pokoju, oddychając
głęboko. Wytarł ręce w dresowe spodnie, które niesfornie zsuwały mu się z
bioder, po czym podszedł do okna i oparł dłonie o parapet.
- Dzwonili ze szpitala – zaczął niepewnie. Był
wściekły, że to właśnie on musiał przekazać Justinowi tą wiadomość. – Z twoją
mamą jest gorzej. – Rzucił prędko, po czym obrócił się twarzą do leżącego nadal
na dostawce przyjaciela. Minęła chwila, aż do Kanadyjczyka dotarły słowa
blondyna. Zerwał się na równie nogi i w pośpiechu zaczął ubierać buty leżące
obok łóżka.
- Jedziemy – oznajmił, po czym szybko zbiegł na
dół. W korytarzu stała pani Butler. Ubrana była w granatowy płaszcz oraz ciepłe
buty. W lewej ręce trzymała torebkę, a w prawej kluczyki od auta. Chłopak wziął
klucze, po czym bez słowa wyszedł przed dom. Nie oglądał się, jednak czuł
obecność przyjaciela i jego matki.
Wsiedli do auta i z piskiem opon opuścili posesję
Butlerów. Droga do szpitala minęła w krępującej ciszy. Nikt nie miał odwagi jej
przerwać. Każdy pochłonięty był własnymi myślami. Oczy Justina przepełnione
były łzami. Miał wrażenie, że za chwilę coś w nim pęknie i nie zdoła
racjonalnie myśleć.
Na przednim siedzeniu pasażera siedziała Lauren.
Chwyciła chłopaka za prawą rękę, po czym spojrzała na niego dużymi, ciemnymi
oczyma. Mimo, że na jej twarzy malował się uśmiech, w oczach widać było ból,
który przepełniał ją od środka. Wiedział, że mimo tego nie widać, cała ta
sytuacja wyniszcza ją od środka.
Nie minęło piętnaście minut, a czarny Sedan
zaparkował na szpitalnym parkingu. Justin trzaśnięciem zamknął drzwi kierowcy,
po czym przyciskiem na pilocie zamknął auto. Na dworze nadal panowała ciemność.
Zalewnie w kilku szpitalnych pokojach świeciło się światło, jednym z nich był
pokój Pattie.
Nadal w krępującej ciszy, cała trójka wjechała
widną na czwarte piętro. Przechodząc przez duże wejściowe drzwi wzrok Justina
przykuł niebieski napis „Oddział Intensywnej Opieki Medycznej”. Podchodząc do
recepcji, Justin podał Lauren kluczyki od auta i wydusił bezgłośne „dziękuję”,
na co tamta odpowiedziała szczerym uśmiechem.
- My do Pattie Bieber – powiedziała swoim
melodyjnym głosem pani Butler. Kobieta siedząca za ladą uniosła wzrok, po czym
zdjęła okulary z nosa.
- Poproszę lekarza – rzuciła prędko, po czym
zniknęła za białymi drzwiami. Justin wziął głęboki wdech, spodziewał się najgorszego.
Po chwili z pomieszczenia, do którego skierowała
się pani z recepcji wyszła kobieta w biały kitlu. Ta sama, która przekazała
Bieberowi niezbyt dobrze wiadomości. Uśmiechnęła się szeroko, po czym podeszła
Justina, Ryana i pani Butler.
- Witam serdecznie – oznajmiła chłodnym, bez wyrazu
głosem. Justin czuł, że zaraz coś rozsadzi go od środka. Emocje, jakie nim
targały były nie do opisania.
- Dostaliśmy telefon, co się dzieje? – Głos zabrała
Lauren. Wiedziała, że będzie to trudne zadanie dla Justina, więc postanowiła go
wyręczyć. Lekarka spojrzała niebieskimi oczami na brunetkę, po czym złapała ją
pod ramię.
- Pattie miała kolejny atak. Obawiam się, że
zostało jej niewiele czasu – powiedziała przenosząc wzrok na Kanadyjczyka.
Miała nadzieję, że nie usłyszał on tego, co chciała przekazać Lauren.
- Niewiele to znaczy ile? – Uniósł nie Bieber.
Nienawidził lekarzy. Owijali oni w bawełnę. Dlaczego nie mogli powiedzieć
prosto z mostu, że umiera?
Lekarka nabrała powietrze w płuca, po czym zrobiła
kilka kroków w stronę bruneta.
- Prosiła, aby ją odłączyć od respiratora. Nie chce
się dłużej męczyć. – Oznajmiła szybko, po czym spuściła wzrok na sterylną
podłogę. Justin uniósł oczy na sufit i policzył w myślach do dziesięciu. Nie
chciał wybuchnąć.
- Mogę do niej wejść? – Zapytał łagodnie, na co
brunetka pokiwała głową na tak.
Bieber bez zastanowienia ruszył w kierunku
pomieszczenia, w którym leżała jego matka. Stanął w progu i rozejrzał się
uważnie. Na łóżku leżała Pattie. Jej twarz była blada. Jeszcze bledsza niż
dnia, w którym pierwszy raz ją zobaczył. Wydawać by się mogło, że wszystkie
aparatury, do których była podłączona pracowały tak intensywnie i głośno, że
zagłuszały własne myśli chłopaka. Widok, jaki zobaczył był najgorszą rzeczą,
jaką kiedykolwiek widział. Chyba nikt, nie chciał zobaczyć swojej matki, nie
ważne, co do niej czuł, skazaną na śmierć w męczarniach.
Poczuł na swoim ramieniu ciepłą dłoń. Nie obracając
się, doszedł do wniosku, że jest to dłoń Lauren. Nie mylił się. Poczuł tą
energię i nadzieję, jaka od niej bucha. Chciał trzymać emocje na wodzy, tak jak
ona.
Zrobił krok w głąb pokoju. Przysiadł na krześle
przy metalowym łóżku i wbił wzrok w widok na oknem. Nadal panowała noc i jak na
razie nic nie zapowiadało się, aby wzeszło słońce. Właśnie uświadomił sobie, mimo,
że nie raz obrażał ją w towarzystwie znajomych i przybierał maskę zbuntowanego
dziecka, nienawidzącego swojej matki, tak naprawdę kocha ją i jakby mógł
oddałby za nią właśnie życie. Niestety. Jest to niemożliwe. Lekarze zapewniali
go, że nie ma żadnej opcji na przeszczep, ponieważ rak zainfekował zbyt wiele
narządów.
Pojedyncza łza spłynęła po policzku bruneta.
Poczuł, jak czyjaś chłodna dłoń ociera kroplę z jego policzka. Przeniósł wzrok
na matkę. Leżała ona z nieznacznym uśmiechem na twarzy. Chłopak z wielkim
trudem odwzajemnił gest.
- Kocham cię – powiedziała słabym głosem Pattie. Po
tych słowach Justin zalał się łzami. Nie wiedział, że te dwa słowa
wypowiedziane w takiej chwili mogą tyle znaczyć.
- Ja ciebie również – odpowiedział przez łzy. To
zdanie było czystą prawdą wyciągniętą z jego serca. Nie ma na świecie osoby,
która by znaczyła dla niego więcej niż mama.
Wtem po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk. Ten
dźwięk oznaczał najgorsze. Pisk był wręcz niedoniesienia. Po chwili do
pomieszczenia wparowali lekarze i poprosili, aby cała trójka opuściła pokój.
Wszyscy posłusznie wyszli na korytarz. Justin stał przy drzwiach i przez małe
okienko wpatrywał się w czynności, jakie wypełniali specjaliści. W filmach,
takie sceny przeważnie kończyły się śmiercią. Justin miał świadomość, że to już
koniec.
Kolor twarzy Kanadyjczyka przyjął ścienną biel. Bez
nawet najmniejszego cienia emocji usiadł obok Ryana na jednej z kanap w
poczekalni i wbił wzrok w podłogę. Przez jego głowę przelatywało milion myśli.
Nie wiedział, które z nich puścić mimo uszu, a które zachować w pamięci na
zawsze. Tym razem nie potrafił dokonać selekcji. Wszystko, o czym myślał
zostawiało wewnętrzne blizny, które nigdy się nie zagoją.
Mijały minuty, a z pokoju nadal nikt nie wychodził.
Ryan zmieniał pozycję już po kilka razy. Lauren spacerowała wzdłuż korytarza i
nuciła jakąś piosenkę pod nosem. Za to Justin siedział w bezruchu. Zastanawiał
go tylko fakt, czy wszystko to, czego nauczyła go Pattie przyda mu się w życiu.
Teraz, gdy nie ma już nikogo obok siebie musi dać sobie radę sam. Musi dorosnąć
i podejmować odpowiednie decyzje jak dorosły. Tego wymaga od niego życie. Czy
podoła temu wszystkiemu? Bez niczyjej pomocy, może być trudno.
Po około godzinie od wyrzucenia rodziny, z pokoju
wyszła kobieta. Jej mina wskazywała na najgorsze. Zdjęła białe rękawiczki z
dłoni, po czym wsadziła je do kieszeni kitla. Podeszła do Justina i wzięła
głęboki wdech.
- Ty jesteś synem pani Bieber, tak? – Zapytała
zbijając wzrok w czekoladowe tęczówki chłopaka. Brunet kiwną głową na tak i
wyczekiwał kontynuacji wypowiedzi brunetki. – Przykro mi, ale nie dało nam się
jej uratować. – Oznajmiła krótko, po czym poklepała chłopaka po ramieniu i
zniknęła za białymi drzwiami.
Chłopak stał jak wryty. Za sobą usłyszał ciche
jęknięcie Lauren oraz tupnięcie nogą Ryana. Reakcja na wieść każdego z nich
była inna. Justin nie poczuł nic. W pewien sposób przygotował się już na to
wszystko. Wiedział, że prędzej czy później to się wydarzy. Szkoda, że stało się
to tak szybko.
W oku zakręciła mu się łza. Chłopak osunął się po ścianie i
przyciągnąć kolana do klatki piersiowej. Schował twarz w dłoniach i wybuchnął
bezgłośnym płaczem. Właśnie odeszła jego matka. Kobieta, która w go wychowała.
Nauczyła go pierwszych kroków, słów. Nauczyła go samodzielnie jeść, pisać oraz
czytać. To ona razem z nim przeżywała pierwszą jedynkę z matematyki, pierwszy
zawód miłosny, pierwsze potknięcia życiowe. To ona za każdym razem przychodziła
do niego i szeptała mu do ucha, że jest silny i nie ważne, co by się działo ma
się nie poddawać. To właśnie ona wydeptała mu wszystkie ścieżki w życiu, a ona
tylko podążał za nią. Teraz miało zabraknąć najważniejszej osoby w jego życiu?
Jest to nierealne. Niemożliwe. Ból, jaki wypełniał jego serce był niepojęty.
Chciał w tym momencie przytulić tą kruchą brunetkę do siebie i powiedzieć jej,
jaka jest dla niego ważna, jak wiele jej zawdzięcza, jak bardzo ją kocha.
Chciał podziękować jej za wszystko, że tak dobrze go wychowała, mimo, iż on nie
raz obrażał ją i wyzywał, ona nadal życia w przekonaniu, że go kocha. Przede
wszystkim, chciał podziękować jej, że walczyła do samego końca i nie poddała
się. Że ostatkiem sił uśmiechnęła się do niego i wyznała mu miłość. Było to dla
niego naprawdę ważne. Jednak jest już za późno. Nie zobaczy jej więcej, nie
przytuli, nie dotknie, nie usłyszy jej melodyjnego głosu, nie zobaczy pięknej
twarzy. Najgorsza chwila w jego życiu właśnie nastała.
- Panie Bieber – usłyszał Justin. Z niechęcią otarł
łzy i podniósł wzrok na stojącą przed nim blondynkę. Była to pielęgniarka. W
ręku trzymała szary karton. – To osobiste rzeczy pana matki. Poproszono mnie o
przekazanie je panu. – Powiedziała dziewczyna, po czym odłożyła na stolik
przedmiot i odeszła.
Minęło trochę czasu, zanim Justin zebrał się w
sobie i zajrzał do kartonu. Przysiadł na kanapie, a obok siebie postawił
przyniesioną przez dziewczynę rzecz. Znajdowały się tam ciuchy, portfel z
dokumentami, czarny notes, klucze, telefon oraz biała koperta z jego imieniem.
Chłopak trzęsącymi się dłońmi ujął przedmiot i obejrzał go dokładnie. Po chwili
odgiął tylnią część i wyciągnął ze środka białą kartkę. Wiedział, od kogo ten
list. Mimo, iż pismo nie było już takie samo, wiedział, że napisała go Pattie.
Drogi Justinie
Kiedy będziesz
czytał ten list mnie już na świecie nie będzie. Bóg zabrał mnie do siebie, bo
być może tam jestem mu bardziej potrzebna. Pisze do ciebie, ponieważ tak wiele
chce ci przekazać, jednak brakuje mi sił. Choroba, która opanowała moje ciało
wyniszcza mnie z każdym dniem. Dziękuję ci bardzo, że jesteś przy mnie, mimo,
że nie taka była moja wola. Wiem, że o wiele łatwiej by ci było gdybyś
dowiedział się już po fakcie, jednak jak widzisz wyszło inaczej. Nawet nie
wyobrażasz sobie, jakim ogromnym uczuciem cię darzę. Mam nadzieję, że i ty tak
samo pokochasz swoje dzieci.
Jak pewnie
wiesz, nie do końca byłam lojalna wobec ciebie. Nie zawsze mówiłam ci prawdę,
mimo, że wymagałam tego od ciebie. Bardzo tego żałuję. Jedną z tych spraw był
niedawny romans z twoim ojcem. Nie chciałam, żeby tak wyszło, ale jak widzisz
stało się. Nie pociesza mnie fakt, że dowiedziałeś się tego w taki przykry
sposób, chciałam abyś uniknął konfrontacji z prawdą. Tak by było najlepiej,
jednak nie mogliśmy okłamywać cię w nieskończoność. Te kilka słów, jakie tu
napisałam wymagały ode mnie nie lada wysiłku, jednak chciałam, abyś wysłuchał
również moich wyjaśnień. Wstyd, jaki mnie ogarnia nie pozwala mi przekazać ci
jeszcze jednej, jakże ważnej sprawy, dlatego proszę cię sięgnij po mój pamiętnik.
Znajdziesz go w kartonie, który przekaże ci ktoś w szpitalu.
Naprawdę cię
kocham i życzę ci, aby wiodło ci się w życiu jak najlepiej. Jesteś wspaniałym
mężczyzną, który wiele w życiu osiągnie. Jestem tego pewna.
Mama
Justin otarł pojedynczą łzę wierzchem dłoni, po
czym bez słowa ujął w dłonie karton i wyszedł. W szpitalu panowała taka, że
idąc do uszu chłopaka docierał odgłos jego własnych kroków. Światło lamp było
bardzo jasne, co raziło przekrwione oczy Kanadyjczyka. Poczuł czyjąś obecność.
Obrócił się za siebie, jednak nikogo nie zobaczył. Nadal kierując się w stronę
wyjścia, poczuł delikatny podmuch wiatr. Coś takiego nie mogło się wydarzyć,
przecież znajdował się w zamkniętym pomieszczeniu. Nieprzyjemne ciarki przeszyły
jego ciało.
- Justin – usłyszał prawie niesłyszalny szept.
Odwrócił się z przerażeniem w oczach. Pusty korytarz, więc wiał grozą.
- Świrujesz – pomyślał, po czym przyśpieszył kroku.
Miał prawie stu procentową pewność, że to, co słyszał to było przesłyszenie.
Zaledwie kilka godzin snu robi swoje.
Fala chłodnego powietrza uderzyła w skromnie ubrane
ciało chłopaka. Słońce pomału wschodziło, co oznaczało, że zbliża się wczesny
poranek. Chłopak odnalazł wzrokiem swoje czarne Camaro, po czym wsiadł na siedzenie
kierowcy, wcześniej otwierając zamki przyciskiem na pilocie. Justin ułożył
dłonie na kierownicy, po czym schował w nich twarz. Nie mógł uwierzyć, że
będzie mu tak ciężko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz